Zwalniają cię - uciekaj na chorobowe. Taką zasadę zastosowały dwie zastępczynie prezesa i główna księgowa Lokatorsko-Własnościowej Spółdzielni Mieszkaniowej "Morena". Sam prezes Zbigniew Dąbrowski poszedł zaś na urlop.
Dzięki temu manewrowi, na razie niemożliwe jest wręczenie im wypowiedzeń. Jeśli ich choroby będą długotrwałe, od ZUS i spółdzielni wyciągną jeszcze sporo pieniędzy. Co ciekawe, zwolnienia księgowej nikt się nie domagał.
- Te fikołki, które wyczyniają, na nic im się nie zdadzą - uważa Bogdan Kędzior, jeden z organizatorów ruchu społecznego, który doprowadził do obalenia długoletniego prezesa zarządu "Moreny" Zbigniewa Dąbrowskiego. - O tym, że są zwolnieni, zostali skutecznie powiadomieni na zebraniu, na którym do tego doszło. I nie potrzeba tu żadnych papierków z pokwitowaniami.
Innego zdania jest radca prawny Henryk Wojciechowski, współpracujący z przeciwnikami byłego szefa SM. - Wypowiedzenia będzie można wręczyć dopiero, gdy te osoby pojawią się z powrotem w pracy - twierdzi. - I dopiero od tego czasu będzie się liczył trzymiesięczny okres wypowiedzenia. Niezależnie od tego, jak długo członkowie zarządu będą pobierali pieniądze od spółdzielni, ich obowiązki już przejęło trzech członków rady nadzorczej z Jerzym Lubiejewskim w roli prezesa. Przez trzy miesiące mają sprawdzić stan spółdzielni (przygotowane przez ich poprzedników sprawozdanie finansowe nie zostało przyjęte przez Zebranie Przedstawicieli) i pomóc Radzie Nadzorczej w przygotowaniu konkursu na nowy zarząd.
Słowo "nowy" w przypadku "Moreny" nie jest jednak najtrafniejsze. Co prawda na Zebraniu Przedstawicieli Członków odwołano 13 z 21 jej członków, jednak w rozmowach z osobami związanymi z przewrotem, co rusz pojawia się wątek "starej-nowej" rady.
- Jeden z nowych na pierwszym posiedzeniu powiedział, że jest pełen podziwu dla odwołanych właśnie przewodniczącego rady i prezesa Dąbrowskiego - wytyka Bogdan Kędzior. - Wśród reszty są też pracownicy spółdzielni, członkowie rady z wcześniejszych kadencji oraz tacy, którzy nie znają się na sprawach spółdzielczych.
- To, że rada nie składa się z nowych ludzi, wynika z tego, że według statutu odchodzących zastępują osoby, które w ostatnich wyborach zajęły kolejne po nich miejsca - tłumaczy jeden ze spółdzielców (członek rady teraz i dwa lata temu). - Za ten zapis byliśmy już nieraz krytykowani przez członków spółdzielni. Ale i tak wejście do rady całkiem nowych ludzi spowodowałoby za duże zamieszanie.
Atmosfera po zwycięstwie nie jest więc euforyczna. - Na osiedlu pojawiają się nieprzychylne nam plotki - skarży się pragnący zachować anonimowość członek RN. Niepewność, duch konspiry i nieufność to uczucia, które pobrzmiewają w wielu wypowiedziach niedawnych zwycięzców.
- Najbliższe miesiące pokażą, jakie są intencje osób, które teraz się uaktywniają - wyraża obawy części mieszkańców Bogdan Kędzior. - Zobaczymy, czy nie był to pęd do władzy.
Na razie wszyscy organizatorzy przejęcia władzy zapewniają, że nie zamierzają się ubiegać o stanowisko prezesa. Za kilka miesięcy chce ustąpić z rady jeden z jej członków, na podobny czas oferuje spółdzielni swoje usługi Henryk Wojciechowski. Tymczasowy zarząd nie może trwać dłużej niż trzy miesiące. Kto ostatecznie zajmie miejsce Dąbrowskiego, dowiemy się po wakacjach.
Źródło: Dziennik Bałtycki (Piotr Kławsiuć) 2004-07-07 |