Dzikie działki w trójkącie ulic Jaśkowa Dolina, Piecewska, Rakoczego to jedno z wielu miejsc w Gdańsku owianych mgłą tajemnicy. Wykupione w 1956 roku przechodziły z rąk do rąk. Fala podpalaczy wygoniła właścicieli działek. Później miasto chciało przekształcić te grunty w kolejny park miejski. Teraz są to tereny bujnej i dzikiej roślinności, zamieszkane przez zbieraczy złomu.
Bezdomni mieszkają w sąsiedztwie restauracji McDonalda i starego spalonego domu, wybudowanego przez emerytowanego wojskowego.
- Przyszli raz, słabo się paliło, przyszli drugi raz, a że wiało to spłonął doszczętnie - wypowiada się jeden z działkowiczów. - A że budował bez zezwolenia, to tylko stracił. Potem już nie przychodził, bo po co? Ruiny domu powoli niszczeją. Nikt się tym nie interesuje.
- Dzieciaki podpaliły - mówi Robert N. jeden ze zbieraczy złomu mieszkający na dziko wraz ze swoją konkubiną, która nie chciała z nami rozmawiać. Bezdomni zbierają złom i chwytają się różnych prac dorywczych. Piorą w deszczówce. Zimy się nie boją. Ich altana jest obita metalem.
- Wystarczy jedna świeczka, żeby ogrzać całe pomieszczenie - zdradza Robert. - Po za tym w styczniu ma być podobno 20 stopni.
Robert pracował w elektrociepłowni przez pół roku potem dbał o konie w sopockim hipodromie. Później nastąpiła redukcja etatów i zwolnili najmłodszych stażem. Poza tym pokłócił się z rodziną i został wyrzucony na bruk.
- Już się przyzwyczaiłem - mówi. - Mieszkamy tak już cztery lata. Czasami starcza nam nawet na kotlet schabowy. Policja przyjeżdża raz na rok sprawdzić czy u nas wszystko w porządku i potem mamy spokój.
- Nie można na nich narzekać - mówi Bogusława K. - właścicielka jednej z działek. Znam ich wszystkich. Przychodzą w maju ze ślimakami.
Bogusława skupuje ślimaki winniczki i sprzedaje je potem Francuzom. We wrześniu ubiegłego roku właściciele ogłosili przetarg i kazali wyprowadzić się najemcom.
- Mój sąsiad powiedział, że działka to jego życie i że jak mu ją zabiorą to popełni samobójstwo - mówi Bogusława. - Potem przyszły małolaty i podpaliły mu altanę, od tego czasu już nie przychodził na działkę. Podobno teren chciał wykupić ksiądz proboszcz Wojciech Chistowski.
Zainteresowany dementuje tę pogłoskę.
- Nie chciałem kupować żadnej ziemi. Nic na ten temat nie wiem - mówi.
Zapytany o dzikie działki, zdradza, że parafianie mówili coś na ten temat:
- Podobno gromadzi się tam różny element ale ja tam nigdy nie byłem.
Co stanie się z bezdomnymi i działkami? Tego nikt nie wie. Teren na razie nie został jeszcze sprzedany.
Źródło: Głos Wybrzeża (Michał Kozłowski) 2004-10-13 |